Piękne wakacje w Bolsterlang
Czy doceniam piękność Państwa, w których mieszkam? Z mojego doświadczenia wiem, że niestety nie!
Jak normalnie planujemy z mężem nasze rodzinne wakacje, to wybieramy: Polskę, Austrię, Francję lub Anglię, jak również Sri Lankę, bądź USA. Wiele powodów skłania nas do tego: finansowych, rodzinnych lub językowych. I naraz jak zostały nasze wakacje anulowane przez taki “drobiazg” jak zamknięte granice i niebezpieczeństwo przeniesienia koronawirusa, to zaczęliśmy się wokół nas rozglądać.
Pierwszym celem naszych poszukiwań było morze. Przecież dzieci kochają wodę ale… i zaczynamy marudzić, przy ładnej pogodzie można fajnie się popluskać, a tam pogoda może przecież nie dopisać i znów szukamy dziury w całym… Nieważne, że jak jedziemy do Anglii na plażę, to potrzebne nam są zawsze kalosze! (Spontaniczny wypad do Dymchurch - plaża "w kaloszach" )
Zatem zaczynamy dzwonić w Niemczech po hotelach - bezskutecznie, bo większość już zarezerwowana, bądź mają ograniczoną ilość pokoi do wynajęcia. Co robić? Prosta odpowiedź, w góry… Ale w góry w Niemczech? Byłoby fajniej do Austrii...i znów zaczynamy marudzić. Chociaż wiadomo, że w wysokie góry z małymi dziećmi to też nic. Chyba, że je nosisz! Zatem co robić? Pytamy się siebie sami. Zostać w domu? Tym bardziej jak się pracuje z domu, to nie jest najlepszy pomysł! Pojechać do miasta? Och nie! Przecież mamy małe dzieci, a w miastach są skupiska ludzi, gdzie łatwiej złapać koronawirus. Co pozostaje? Zadać to pytanie innym, najlepiej dobrym znajomym!
Nasi przyjaciele, którzy już mają starsze dzieci, zasugerowali nam gospodarstwo agroturystyczne oddalone od nas o 300 km, znajdujące się w Bawarii, a dokładniej w Gundelsberg. Z ich opisu wynikało, że nie tylko są tam mieszkania do wynajęcia ale jest też plac zabaw dla dzieci, świnki morskie, które można pogłaskać, jak również są tam zwierzęta gospodarcze. Co my na to? Oczywiście wyszukujemy stronę internetową i zdjęcia tego miejsca. Potem dzwonimy i zadajemy kilka… no dobrze kilkanaście pytań i to najważniejsze pytanie: Mają Państwowo do wynajęcia mieszkanie dla rodziny z dziećmi?
Tak się zaczęła nasza tygodniowa przygoda w czerwcu w tej pięknej wsi Gundelsberg!
Jak spędzaliśmy tam czas? Codziennie rano po śniadaniu, nasze dzieci wręcz biegły do świnek morskich, aby z Właścicielką tego gospodarstwa, wyjąć je z klatek i zanieść następnie do jej ogródka. Po tym ważnym zadaniu, gdzie należało jeszcze tysiąc razy pogłaskać te zwierzątka, spędzały przynajmniej godzinę na placu zabaw. Tutaj widać, jak duże znaczenie mają mili Właściciele!
Potem spacer do strumyka/ rzeczki, gdzie kamieni było od groma do budowania tamy lub po prostu do wrzucania ich do wody, co oczywiście dzieci uwielbiają. Jak widzicie na zdjęciach, mieliśmy ze sobą podstawowy ekwipunek górski, tzn. “kalosze”.
O godzinie 12 był obiad, po którym bezpośrednio jechaliśmy na szlaki górskie. Hm, brzmi wręcz niemożliwie ale dawaliśmy radę. Za pierwszym razem wzięliśmy kolejkę górską “weltcup express” w Ofterschwang na górę i… z powrotem. Niech wam będzie, stchórzyliśmy. Nie byliśmy pewni jak sobie poradzimy z naszą trzyletnią córeczką. Oczywiście przeszliśmy się spory kawałek ale nie schodziliśmy. Za to zahaczyliśmy o plac zabaw w restauracji GO!, który był hitem dla naszych dzieci! Z placu zabaw mogliśmy rozkoszować się alpejską panoramą na wysokości 1300 m.
Za drugim razem wzięliśmy kolejkę “die Hörnerbahn w Bolsterlang” w jedną stronę. Na górze mogliśmy podziwiać panoramę z wysokości 1540 m. Ale jak wyprawa poszła? Hm, pierwsza część była fantastyczna, gdyż schodziliśmy śliczną ścieżką, gdzie dzieciaki miały frajdę. Zaś druga część? Przez to, że byliśmy tutaj pierwszy raz, podjęliśmy niefortunną decyzję. Schodziliśmy ulicą, po której zjeżdżać można na mountaincart. No właśnie! Nie dość, że ulicą jest dla dzieci nudno, to nasza córka chciała być tylko noszona, syn nie był zachwycony, a do tego musieliśmy uważać na mountaincart. Ale kto nie ryzykuje ten nie wie, co traci!
Po dniu odpoczynku, który spędziliśmy na małej wyprawie górskiej, zakupach i wrzucaniu kamieni do wody, znów podjęliśmy wyzwanie schodzenia w dół . Zatem jak zwykle po obiedzie wyruszyliśmy autem do “weltcup express”, aby wjechać na górę i zejść na pieszo. Oczywiście na samej górze nie mogło zabraknąć placu zabaw, który aktywnie zwiedziliśmy. W którymś momencie zaczęliśmy wędrówkę w dół. Tym razem trasa była krótsza, pierwsza część w lesie jak z prawdziwej wędrówki górskiej wzięta. A po drodze, była też fajna chata górska z jedzeniem i placem zabaw. Dzieci się w nim zakochały. Nie dość, że były tam huśtawki, zjeżdżalnia, stół do pingponga, to również były wyłożone materace. Oczywiście materace, na które się wskakuje przechodząc najpierw przez ławeczkę, zeskakuje na małą trampolinę i ląduje na tych materacach. (Dzieci happy a my zestresowani, że mogłyby spaść, więc brak zdjęć!) Tutaj mieliśmy “mały problem”, gdyż nasze pociechy wolały tam zostać i się bawić, niż schodzić dalej w dół. Po kryzysie mogliśmy dokończyć naszą wędrówkę po dość suchej i stromej ścieżce. Tutaj mój syn dawał sobie świetnie radę, a córka była po prostu noszona.
Ostatnie dwa dni z naszych wakacji w Bolsterlang były zimne i padające. Oczywiście w trakcie deszczu zostawaliśmy głównie w naszym wynajętym mieszkaniu, a jak się rozpogodziło lub kropiło - to od razu polowaliśmy na “kałuże”. I tutaj moją córkę nawet nie zatrzymywały długie dystanse. Biegała w tą i z powrotem! Jak niewiele potrzeba dzieciom do szczęścia! A największa radocha, to proste sytuacje jak wrzucanie kamieni do rzeki, skakanie od kałuży do kałuży, bądź bieganie po polu pełnym siana!
Zatem i ja życzę Wam jak najwięcej pięknych chwil!
Comments